I trzeba było wracać... Początek powrotu dosyć ciężki. Od Komańczy, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę nad rzeczką, poszło już gładko. W końcu pod znajome górki podjeżdza sie dużo łatwiej:D Wybraliśmy ciekwaszą opcję powrotu, zyskaliśmy więc: troche asfaltu terenowego, dwa ciekawe podjazdy (jeden z nich- Przełęcz Hałbowska) i genialne widoki:D W Żmigrodzie ostatnie pożegnanie Domi i Macieja. Pozostala 4 ruszyla drogą Żmigród-Gorlice. Ten fragment jechalo się dużo latwiej i szybciej niż myślalam, w każdym razie mi na pewno podnosła sie średnia z calego dnia dzięki temu odcinkowi:) Najpierw odwieźliśmy Patryka, potem podrzucono mnie pod dom;) A kolejnego dnia po przebudzeniu tylko jedna myśl: może i we własnym, szerokim łóżku śpi się lepiej, ale jednak pobudka gdzieś na wyprawie z tak wspaniałymi ludzmi i z wizją kolejnego cudnie spędzonego dnia- tego nic nie zastąpi. Aniasz, Domi, Bartek, Maciej, Patryk dzieki!:*:*:*:*:* Było naprawdę megawspaniale:) Sorki za to co złe:) Szczególne podziękowania dla Domi za użyczenie Krossówny:*
Wreszcie wyjechaliśmy! Szok! Wyjazd był przekładany już od kilku dni z bardzo różnych powodów, także to że w koncu się udało było nie do uwierzenia. No ale skoro już jechaliśmy, oddalaliśmy się systematycznie o kolejne kilometry od domu, to chyba to musiala być prawda. Towarzystwo wyborne: Ja i Szosowa Krowa, Domi i... no dobra niech będzie, że to Cubuś;), MAciej i Moncia, Patryk i Prercia oraz Bartek i Giant. I tak z wolna się tocząc po drogach dotarliśmy do Żmigrodu, gdzie Patryk odkrył swoją nową pasję-grę na pokrywie od kosza:D Droga do Dukli była dość nieciekawa- remonty drogi. Jazda z sakwami pod górkę kiedy za tobą goni ciężarówka i nie ma jak cię wyminąć to niezbyt ciekawa sprawa (ale Maciej dzielnie towarzyszył mi w tych ciężkich chwilach;p). Od Dukli sypiemy na Sanok. Robimy przerewę w Miejscu Piastowym gdzie chłopcy pokazują nam w jak powinno się czytać mapy;D No cóż ciekawy sposób, gorzej jesli nie ma wiatru:D W końcu mijamy Sanok i... tu zaczyna się robić pod górkę;p Najpierw Patryk od nas ucieka ale Domi szybko go dogania i sprowadza na dobrą drogę:) A potem hopki hopki i jeszcze raz hopki... Już jestesmy prawie na miejscu i już zjeżdzamy do jeziora (jak sie okazuje , w złym miejscu, bo nie ma tu żadnego pola namiotowego). Robimy szybko zdjęcie pamiątkowe na pomoście i spowrotem do góry i znowu w dół. Maceiej szybko bada sytuację i kończymy na Patelni:P Drobne 'problemy prysznicowe' i już jesteśmy w namiocie. i już można odpoczywać i śpiewać przez pół nocy w rytm(no chyba jednak nie do końca;P) gitary zza płota;P
Najpierw długie czekanie z Kinia i Bartkiem na Domi i Aniasz( ktore byłyz rana w szkole). Kiedy wreszcie przyjechały, ruszamy w droge. Mój humor beznadziejny i zero chęci do jazdy ale po pierwszych 3 km diametralna zmiana:) Tempo jak na mnie szybkie, ale towarzysze czekaja kiedy trzeba. Standardowo postój na górze w Warzycach i zdjecia:) Kiedy jestesmy juz u bram Rzeszowa dzwonimy do Bartka K. jazda ścieżkami rowerowymi i potem dalej z Bartkiem K., który prowadzi nas do siebie. Po oglądaniu zdjec i miło spedzonym wieczorze dostajemy instrukcje jak najszybciej trafic do Saletynów na nocleg. Oczywiscie trzeba bylo sie lekko pogubić, bo by nie było. Na miejscu spotykamy kolejnych znajomych z zeszłego roku Asie i Mariana ( znowu poszedl na piesza zamiast jechac z nami). siedzimy do póżna bo trzeba sie jakoś umyć a "kapucyny"( wersja naszego Bartusia;P) nie zapewnili nam pryszniców w tym roku. Pozostała tylko wysępiona od kogoś miska. Bywa:)
Najpierw sama, potem przed strzyżowem spotkałam sie z Aniaszem, która po mnie wyjechała i dalej razem z dłuugimi postojami do Gorlic. Na początku słońce za chmurką i bardzo przyjemnie ale w momencie kiedy zaczął sie najgorszy podjazd na trasie- podjazd pod Warzyce, słonce wyszło zza chmur i zaczelo przypiekać niemiłosiernie. A na szczycie czekał na nas kapsel z tymbarku "kto pierwszy ten zdyszany";) już lepszy napis chyba sie nie mogł trafić:)
Pomysł powstał dzień wczesniej wieczorem. Nie mogłam przegapić okazji, bo dawno planowałam wyjazd do Łańcuta a teraz nadarzyła sie okazja ze przez wiekszosc drogi bede miala towarzystwo. Tak więc wyruszyłam w południe z Aniaszem,Domi, Maciejem i Patrykiem do Jasła, gdzie pożegnaliśmy Patryka, bo musiał wracać. Potem z resztą do Frysztaka ( oczywiście postój i zdjęcia na górze w Warzycach). Dalej już tylko z Domi i Maciejem. A od Rzeszowa już samiutka, poprzez piękne fragmentami odludne tereny przy promieniach zachodzącego słonca. Naprawde pięknie było:) Mały kryzys podczas podjazdu pod Łańcut a potem piękny zjazd i długa prosta aż do osiedla gdzie miałam nocleg u Cioci:)