Wreszcie początek sezonu- mały rekonesans po okolicy. Pogoda iddealna:) Pięknie, zielono, kwitnąco. Dużo nowej energii i poprawa humoru. Trasa pokręcona, dużo miejsc chciało by sie odwiedzić i zobaczyć czy wszystko po staremu:) Kinia ani Bartek niestety nie mogli pojechac;( Ale jadąc samotnie ma sie dużo czasu na przemyślenia typu: czy pan z łopatą działa na tej zasadzie co kominiarz? Dzisiaj dowiedziałąm sie, że jade na dwóch gąsienicach wybieżnikowanych ( a jechałam jeszcze na tych oponkach od yeti91;P Ogólnie pozytywnie cała wycieczka:) Tylko kondycja kiepska (i to nie tylko moja ale rowerka też:( ). A Biesy sę zbliżają...
Dawno nie dawałam znaków życia... Ale dziś Dudek( którego wczoraj zabetonowali;P) wyciągnął mnie po cache'a do Woli Cieklińskiej. I bardzo dobrze bo wyjazd był świetny, choć pogodzie do ideału dosć duzo brakowało. Silny wiatr robił swoje, także jechało sie momentami pod kątem troche mniejszym niż 90 stopni do podłoża i wogole nosiło po całej drodze i poboczu:/ Dojechaliśmy do cmentarza, znaleźliśmy pierwszego cache ale w nim były tylko współrzędne drugiego. Jako że my szukamy bez GPS trzeba było kierować sie wyłacznie tym, ze cache miał być schowany pod "rosochatym drzewkiem ok 300 m od cmentarza". Dorwaliśmy sie do pierwszego lepszego pasującego do opisu i Dudek zabrał sie za okopywanie. Kiedy nie było widać efektów, postanowiłam sie rozglądnąć po okolicy. I zobaczyłam troche dalej miejsce które trzeba też było sprawdzić. Poszliśmy tam z Dudkiem i już po chwili mieliśmy w ręku skrzynke, pozostało ją otworzyć, co też nie było do konca łatwe;P. szybki wpis i wymiana i lecimy do rowerów. Wsiadamy na nie i po minutce widzimy Bartka który gonił nas od dłuższego czasu. Powrót już we trójkę w ciemnościach. Po tej wycieczce znowu odżyłam:D
Ktos musi pod górki jechac na samym koncu... i ta osoba jest zamykajacy grupe:D a ja jechałam sobie przed ostatnia albo gdzies na koncu, na prostym wyskakiwałam na troche wczesniejsze miejsca. W Przyklasku spotykamy grupe górska m.in nasza Kinie która tak jak i w zeszłym roku na samym poczatku zerwała łancuch. Informacje wstępne, modlitwa wspólna i jedziemy dalej. Jeżeli chodzi o podjazdy to tego dnia były najgorsze z całej pielgrzymki. Straszono nas np. że w pewnym miejscu bedzie 5.5km ostro pod gore choc jak sie pozniej okazało było to tylko 3km. Dzien meczący bo trzeba sie było przestawić na tempo ktore było raz za szybkie raz za wolne. Ale jakoś i ja, "bida" (jak to mnie ktoś tego dnia nazwal), dojechałam na miejsce.
Najpierw długie czekanie z Kinia i Bartkiem na Domi i Aniasz( ktore byłyz rana w szkole). Kiedy wreszcie przyjechały, ruszamy w droge. Mój humor beznadziejny i zero chęci do jazdy ale po pierwszych 3 km diametralna zmiana:) Tempo jak na mnie szybkie, ale towarzysze czekaja kiedy trzeba. Standardowo postój na górze w Warzycach i zdjecia:) Kiedy jestesmy juz u bram Rzeszowa dzwonimy do Bartka K. jazda ścieżkami rowerowymi i potem dalej z Bartkiem K., który prowadzi nas do siebie. Po oglądaniu zdjec i miło spedzonym wieczorze dostajemy instrukcje jak najszybciej trafic do Saletynów na nocleg. Oczywiscie trzeba bylo sie lekko pogubić, bo by nie było. Na miejscu spotykamy kolejnych znajomych z zeszłego roku Asie i Mariana ( znowu poszedl na piesza zamiast jechac z nami). siedzimy do póżna bo trzeba sie jakoś umyć a "kapucyny"( wersja naszego Bartusia;P) nie zapewnili nam pryszniców w tym roku. Pozostała tylko wysępiona od kogoś miska. Bywa:)
Z yeti91 do Sącza na ścianke:) Średnia pół moja pół Kini. Przerzutki i nie tylko rozwalone ale i tak Kinia powiedziała, ze damy rade, wiec dalysmy. Na Ropskiej przesiadka na rower Kini bo byla taka dobra:) Przerzutki reczne, takie coś tylko u mnie:D Tuz przed Sączem znowu zamiana pojazdów. Pod halą byłyśmy nawet troszke przed czasem. Na ściance fajnie:) Kinia kombinowała, jak tylko mogła łacznie z siadaniem na chwytach:D mi tez sie udalo na taką prostą wejść. Powrót juz na mojej bestii. Droge oświetlał nam krwisty ksieżyc, ale jak sie jedzie we 2 to to nie straszne. Jak to dobrze, że dzisiaj był dzień dobroci dla zwierząt;P Było świetnie:D dzieki;*
Wyjazd mial wygladac zdecydowanie inaczej ale i tak bylo fajnie:D Moja cudowna trasa treningowa wymyslona wczoraj nie wypalila. Ale chcialam gorki to mialam. Lekko po 9 ruszamy z Piotrkiem Zet(;P) i udajemy sie w kierunku Święcan. Potem decyzja ze nasza trasa jest za dluga, bo czas jest ograniczony, wiec zdecydowalismy sie wyskoczyc na Liwocz i spowrotem. W Czermnej pojechalismy za daleko, ale szybko sie zorientowalismy i skrecilismy w dobra droge. Zaliczyliśmy dosyć ciężki podjazd a potem patrzymy, droga na Liwocz oznaczona drewnianym drogowskazem. Reakcja w miare oczywista, choc mi sie to cos nie widzialo, pojechalismy tak jak znak wskazywal. Przepiekny zjazd:)Stwierdzilam, ze juz troche za dlugo jedziemy w kierunku Jasla wiec skrecilismy w lewo. I zaczelo sie:) Dalsza trasa: przez łąke wzdluz potoka (w kierunku Czermnej),potem pani pokierowala nas bita sciezka az do zwirowej, dalej trawiasta sciezka(tu zawiodla nas metoda Liwocz to gora, jedzmy do gory), po kolejnych wskazowkach zjechalismy ziemista drozka az do lasu, nastepnie wg wlasnej intuicji znow do gory, dalej przez zaorane pole, przez trawe, i gdy zwatpilismy, w tej gluszy zobaczylismy dom i tubylcow. Dalej za ich rada: dojedzcie jakos do lasu, 150m wglab bedzie pole z wycietymi drzewami i beda 2 drogi w prawo i 1 w lewo to jedzcie ta bardziej w prawo( tu intuicja kazala nam jechac jednak ta druga droga w prawo). Zjazd i totalne zwatpienie, ze dotrzemy dzis na Liwocz. Jednak dojechalismy do dosc obiecujacej sciezki lekko pod gore (nastepnie, jak sie okazalo, stromo w dol)więc postanowilismy ją sprawdzic i to byl dobry wybór bo ta sciezka dojechalismy do szlaku zielonego. Dalej juz wiadomo, prowadzenie rowerow pod gore. Na szczycie weszlismy do kaplicy na chwile, potem na wieże, gdzie bylo dwoje ludzi w srednim wieku (prawdziwi turysci, z mapa nie tylko w rece ale tez w glowie). Stali i rozpoznawali wszystkie widoczne górki;) Teraz czekal nas dlugi zjazd żółtym szlakiem i asfaltowka do Czermnej. Dalej wracaliśmy tak jak przyjechaliśmy, bo to błądzenie bylo jednak czasochłonne i meczace. Ostatecznie chyba by wyszlo duzo krocej (jesli chodzi o czas) jakbysmy pojechali ta wczoraj zaplanowana trasa ale nie bylo by takich atrakcji:D Uwielbiam sie w ten sposob gubic:D
hah sprawy niby skonczone ale dalej sie za mna ciagna:/ ale tym razem to nawet dobrze, bo sobie wrociłam w okolice Wysowej i troche powspominałam. Załatwiłam co miałam załatwić a potem na polanke jedzonko i nicnierobienie. Wyłożyłam sie na ławce i odleciałam:D Potem szybciutko do żródełka i pijalni i powrót z 3 kilowym obciążeniem. Od klimkówki przyspieszenie, bo znowu załatwienia mnie goniły.
I takie refleksje: Szum rzeczki i ogolna cisza- w Wysowej po sezonie można naprawde wypoczać nawet jeżeli jest sie tam godzinke. Klima ma swój urok (czasem, ale tylko wizualny) ;) woda dziś była jak lustro tak że aż miałam ochote skrecić i do niej wskoczyć;) No i w końcu trzeba sie bedzie wybrać na Kope... Tylko z kim:/