Ale jednak się nie udało. I był dołek. Ale na szczęście tak się złożyło, że Damian zaproponowal przejażdżkę. Więc czemu nie? Zajechalam w umówione miejsce a tu nic. Napisałam esemesa gdzie dokładnie jestem. Zdążyłam zauważyć, że chyba mam źle założoną oponę, aż w końcu nadjechał. Jak się okazało był tu za wczesnie, wiec pomyślał ze po mnie wyjedzie. Wybrał nie tą drogę co trzeba. Dalej razem, do Sękowej. W pewnym momencie rozmowa: " Ej ale ty znasz tą drogę, dobrze jedziemy?" "Nie, ale myslałam, że ty ją znasz". Wróciliśmy, znaleźliśmy tą drogę o którą cały czas nam chodziło. Potem był 'taniec radości' w drzwiach sklepu, do którego dojechaliśmy w ostatniej minucie przed zamknięciem:D szczęśliwa gwiazda:P Potem jeszcze jedna okoliczna górka, zjazd, i powrót przez Węgierską, znowu Kobylanka i powrót do domu już po ciemku. Nawet nie przypuszczałam, że wogole dzis wyjdę z domu, ale nastrój się polepszyl:)
I trzeba było wracać... Początek powrotu dosyć ciężki. Od Komańczy, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę nad rzeczką, poszło już gładko. W końcu pod znajome górki podjeżdza sie dużo łatwiej:D Wybraliśmy ciekwaszą opcję powrotu, zyskaliśmy więc: troche asfaltu terenowego, dwa ciekawe podjazdy (jeden z nich- Przełęcz Hałbowska) i genialne widoki:D W Żmigrodzie ostatnie pożegnanie Domi i Macieja. Pozostala 4 ruszyla drogą Żmigród-Gorlice. Ten fragment jechalo się dużo latwiej i szybciej niż myślalam, w każdym razie mi na pewno podnosła sie średnia z calego dnia dzięki temu odcinkowi:) Najpierw odwieźliśmy Patryka, potem podrzucono mnie pod dom;) A kolejnego dnia po przebudzeniu tylko jedna myśl: może i we własnym, szerokim łóżku śpi się lepiej, ale jednak pobudka gdzieś na wyprawie z tak wspaniałymi ludzmi i z wizją kolejnego cudnie spędzonego dnia- tego nic nie zastąpi. Aniasz, Domi, Bartek, Maciej, Patryk dzieki!:*:*:*:*:* Było naprawdę megawspaniale:) Sorki za to co złe:) Szczególne podziękowania dla Domi za użyczenie Krossówny:*
Wczesna pobudka i odwiedziny na bazie. Zostaliśmy przywitani gorącą kawą i bieganiem na rozgrzewkę (w sumie to nawet sie przydało, bo troche zmarzliśmy). A potem jazda do Wetliny. Msza, rozmowa z księdzem, który zagadal do nas jak zobaczył, że my na rowerach. Pożegnanie, powitanie, jazda na kemping i w trase (pieszą). Wetlińska:D Słonko przypiekło, napilam się chyba najdroższej wody w życiu(wszyscy kochamy schroniskowe ceny:/). Jednak Bieszczady mają w sobie coś, nie tylko pieszo ale i z wysokości dwóch kółek 26";) Wieczorem próba rozpalenia ogniska, do ostatniej zapałki, co jak się pożniej okazalo było błędem. I tak nam się nie udało. Patryk się tym nie przejmowal i tańczyl dookoła. Część poszła na mecz Hiszpania -Holandia (a propos, w namiocie obok byli bardzo mili państwo z Holandii;) Pozostale niedobitki złapały doła i poszły do namiotu. I tak zakończył się przedostatni dzień naszego wyjazdu.
Dżień zaczął się jak zwykle o świcie. Ale dla nas świt, świtem, a wstawanie wstawaniem:D Po przebudzeniu i natychmiast stwierdzeniłam: " Ufff... ale gorąc! wyjść, wyjść stąd jak najprędzej!" Pierwszym tekstem jaki uslyszałam tego dnia, zamnim zdązyłam jeszcze zrealizować plan opuszczenia namiotu, było zdanie wypowiedziane przez jakiegoś pana z sąsiedniego domku kempingowego " No, ale na spanie w namiocie to jednak teraz jest za zimno";) Nie ma to jak tak:D Otoż tej nocy bylo nas już 6 osób. Gdyż w caym dniu poprzednim (kajaki+jezioro,spacer po okolicy) towarzyszyl nam Aniasz i tak jej juz zostalo do konca wyprawy:D A wiec, tak jak już mowiłam, w koncu udało nam sie wstac i nawet jakoś zebrać manatki, Wiec komu w drogę, temu...guma. Tym razem padło na Cubusia. Maciej oczywiście się nim odpowiednio zaopiekował, ale kłopoty pozostaly w sumie do końca wyjazdu. Dlatego nastąpiła zamiana: Domi dostała Moncię, a Maciej próbowal ujarzmić Cubusia. Jakkolwiek... dzień był długi i męczący. Co się zjechało serpentymami , to trzeba było znowu podjechać i ciut więcej i tak w kółko (wręcz w dwa kółka, bo na monocyklu nikt nie jechał;P). Krajobrazy były ładne. Mijalismy urokliwe "łąki porosnięte jakimś białym gównem"( jak to stwierdził jeden z uczestników:P) i rożowe słupy napięcia. Byly też i burzliwe momenty ( i nie chodzi tu bynajmniej o pogodę) ale wszystko się wyjaśniło szybko ( tak, jechaliśmy tą drogą, ale do Ustrzyk było jeszcze 20 km). W końcu słońce zaczęło zachodzić, a że akurat byliśmy wtedy w sprzyjającym miejscu, to musieliśmy zatrzymać się na sesję zdjęciową. Kawałek dalej nastąpiło pożegnanie i opuściwszy wyjazdową ekipę pojechałam razem z Dudkiem aby wypełnić mission [top secret] (jak sie potem okazło mission imposible).
Wreszcie wyjechaliśmy! Szok! Wyjazd był przekładany już od kilku dni z bardzo różnych powodów, także to że w koncu się udało było nie do uwierzenia. No ale skoro już jechaliśmy, oddalaliśmy się systematycznie o kolejne kilometry od domu, to chyba to musiala być prawda. Towarzystwo wyborne: Ja i Szosowa Krowa, Domi i... no dobra niech będzie, że to Cubuś;), MAciej i Moncia, Patryk i Prercia oraz Bartek i Giant. I tak z wolna się tocząc po drogach dotarliśmy do Żmigrodu, gdzie Patryk odkrył swoją nową pasję-grę na pokrywie od kosza:D Droga do Dukli była dość nieciekawa- remonty drogi. Jazda z sakwami pod górkę kiedy za tobą goni ciężarówka i nie ma jak cię wyminąć to niezbyt ciekawa sprawa (ale Maciej dzielnie towarzyszył mi w tych ciężkich chwilach;p). Od Dukli sypiemy na Sanok. Robimy przerewę w Miejscu Piastowym gdzie chłopcy pokazują nam w jak powinno się czytać mapy;D No cóż ciekawy sposób, gorzej jesli nie ma wiatru:D W końcu mijamy Sanok i... tu zaczyna się robić pod górkę;p Najpierw Patryk od nas ucieka ale Domi szybko go dogania i sprowadza na dobrą drogę:) A potem hopki hopki i jeszcze raz hopki... Już jestesmy prawie na miejscu i już zjeżdzamy do jeziora (jak sie okazuje , w złym miejscu, bo nie ma tu żadnego pola namiotowego). Robimy szybko zdjęcie pamiątkowe na pomoście i spowrotem do góry i znowu w dół. Maceiej szybko bada sytuację i kończymy na Patelni:P Drobne 'problemy prysznicowe' i już jesteśmy w namiocie. i już można odpoczywać i śpiewać przez pół nocy w rytm(no chyba jednak nie do końca;P) gitary zza płota;P
Z Aniaszem do Domi po Cubusia, żeby odstawić go do Macieja. Oczywiscie wiekszosc drogi w deszczu. Deszczowy nastrój.. nic nie wiadomo tak naprawde. Jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem a ja mam już tego dość. Koniec.
Obudziłam się dziwnie wypoczęta, popatrzyłam za okno- pogoda piękna i to był chyba pierwszy raz w tym roku, kiedy naprawdę poczułam potrzebę wskoczenia na rower i kiedy miałam ku temu możliwość:) Zanim wstałam itd niebo sie zachmurzyło, ale już nic nie mogło mnie powstrzymac. Trasa taka, jaka pierwsza przyszła mi na mysl: Gorlica-górka Sokolska- Dominikowice-Kryg-Rzdziele-Wapienne-Męcina-Sękowa-Gorlice. Mijane miejsca sprawiły, ze przypomniala mi się nasza pierwsza wyprawa, a dokładniej jej planowanie:) 60km w pierwszy dzien- przed wyruszeniem mieliśmy obawy czy damy rade;) A kawalek dalej jeszcze starsze wsponienia jakto szukajac z siostrą cmentarza z I wś w Rozdzielu pewien pan pokierował nas , zebysmy za "koparką w ogródku" skręciły w prawo. Zrobiłyśmy tak, ale nie mogłyśmy nic znaleźć. Zrezygnowałyśmy z szukania i zaczełyśmy jechac dalej w stronę Wapiennego, patrzymy, a tu sie okazuje ze w Rozdzielu dwoje ludzi trzyma koparki w ogródku;P i oczywiscie cmentarz był na prawo odtej drugiej. Mimo moich obaw pogoda wytrzymala, ale slońce wyjrzało zza chmur dopiero kiedy wchodziłam do domu. Za to są spore problemy kondycyjne... Niby nawet dobrze podjezdzało mi sie pod górki o które się najbardziej obawiałam, ale na szczycie każdej miałam zadyszke:( A za tydzień... hmmmmmm :):):)
Do babci i spowrotem. Ehh takie to życie pomiedzy ścisłymi teoriami matematycznymi a złudnymi nadziejami. I do tego jeszcze te plany-marzenia, chyba jednak nie do spełnienia?
PS Oczywiście jek wizyta u babci to i pozdro dla Macieja musi byc;)
Krótka wycieczka z Bartkiem;) Większą część trasy przejechałam na jego rowerze( żeby było szybciej:P) Już na samym początku spotkaliśmy większą grupę rowerzystów( wycieczka z PTTK'u). Oni też, jak sie okazało, jechali do Folusza ale na szczescie inna trasą:) Po drodze niespodziewanie spotkaliśmy jeszcze dwie znajome osoby, też zmierzające do tego miejsca. W Foluszu dojechaliśmy do konca asfaltu i musieliśmy wracać bo czasu mało. Tak czy siak, przejechałam się, pogadaliśmy troche, zbytnio się nie zmachałam, nie było zapowiadanych burz także kolejna udana wycieczka w tym sezonie:D A tak wogole to gratulacje dla Kini, bo znowu zaszalała:)